Podobno środa to „mała sobota”. Powiedzenie to ukuli Szwedzi, pragnący w ten sposób uczynić tydzień pracy bardziej znośnym. W oczekiwaniu na weekend środowe popołudnie traktuje się w Szwecji właśnie jak sobotę, co wyrażane jest poprzez odpoczynek i spotkania ze znajomymi. Zainspirowana tą koncepcją, postanawiam zacząć uprawiać środing od odwiedzenia Gdynia Design Days. Jest upalne, lipcowe popołudnie i nic (oprócz alertu RCB) nie wskazuje na to, że może nadejść załamanie pogody, w konsekwencji którego zostanę uwięziona w Pomorskim Parku Przemysłowo-Technologicznym na długie godziny. Jak większość osób nie lubię gwałtownych zmian, ale jest coś dziwnie relaksującego w przebywaniu niemal sam na sam ze sztuką w trakcie bębniącej o dach ulewy. I o tym właśnie był ten festiwal – o szukaniu równowagi i trwałości w stałe zaskakującym nas świecie.
W poszukiwaniu stabilności
Gdynia Design Days to jeden z największych ogólnopolskich festiwali designu, odbywający się cyklicznie od 2011 roku. Jak wspominam we wpisie Gdzie bywać, kogo znać? Najważniejsze wydarzenia ze świata grafiki i designu w Polsce, mocną stroną GDD jest koncentrowanie się na zagadnieniach z pogranicza projektowania, biznesu i zrównoważonego rozwoju. Tegoroczna edycja festiwalu, zorganizowana pod hasłem stabilność, nie odbiega daleko od wątków poruszanych w poprzednich latach. „Żyjemy w kulturze dążenia do większej efektywności i produktywności. Czas jednak uzmysłowić sobie, że człowiek nie jest projektem. Potrzebujemy stabilności, równowagi, oddechu i umiejętności odpuszczania.” – piszą organizatorzy wydarzenia na jego stronie internetowej. Widać w tym odniesienie do lillördagu, czyli małej soboty, oraz szwedzkiej kultury pracy w ogóle. To, co naszym sąsiadom zza morza jest już znane od dawna, dla Polaków zdaje się wciąż być „nową codziennością”.
Być może niepotrzebnie doszukuję się powiązań ze Szwecją – Gdynia Design Days ma co roku swój własny, starannie dobrany motyw przewodni – ale tytułowa stabilność nie rzuca mi się na początku w oczy tak bardzo, jak niebieski kontener IKEA stojący tuż przed wejściem do PPNT. Nad festiwalowym hasłem zastanawiam się jeszcze długo po przekroczeniu bramy kompleksu wystawienniczego. Odwiedzając kolejne wystawy i przestrzenie warsztatowe wydaje mi się, że tematyka tego wydarzenia skacze między zagadnieniami takimi jak dobrostan, zdrowie psychiczne, inkluzywność i circular economy, którym brakuje wspólnego mianownika. Rada programowa GDD dostrzegła jednak korelację między tymi pozornie luźno ze sobą powiązanymi wątkami; ubrała je w stabilność. I w koszulki z odzysku.
Stabilność może być rozumiana na wielu płaszczyznach: w kontekście gospodarki, ekologii, życia codziennego czy komfortu psychicznego. Dla wielu z nas stabilność jest równoznaczna z poczuciem bezpieczeństwa; dlatego od kilku lat najchętniej zgłębianymi tematami na festiwalu są metody radzenia sobie z lękiem klimatycznym oraz szukanie remedium na zmiany zachodzące w naszej rzeczywistości i narastającą konieczność ustabilizowania sytuacji klimatycznej. Konsekwencja, z jaką organizatorzy festiwalu podchodzą do wyznaczonych sobie celów, jest godna podziwu. To pierwsza edycja Gdynia Design Days, na którą nie zostały wyprodukowane żadne materialne gadżety dla uczestników. W zamian mogli oni skorzystać z możliwości samodzielnego wykonania printu metodą sitodruku na przyniesionych przez siebie ubraniach. Dostępne wzory przygotowali wcześniej Ada Zielińska i Patryk Hardziej, autorzy identyfikacji wizualnej festiwalu.
Blisko. Wystarczająco.
– Stabilność to mimo wszystko bardzo płynne pojęcie. Jak pokazała nam pandemia, sytuacja, którą uważamy za stabilną, potrafi rozchwiać się w jednej chwili. Wszyscy potrzebujemy stabilności, dlatego chwytamy się rzeczy, które nam ją zapewnią – mówi Paulina, studentka psychologii, wolontariuszka na Gdynia Design Days. – Tymi rzeczami są dla mnie rodzina i pasja. Obie, choć w inny sposób, napędzają mnie do działania, pomagają poznawać świat – dodaje Ola, jej koleżanka, która również studiuje psychologię. Dziewczyny zgłosiły się do pomocy przy festiwalu ze względu na Fundację Bochińskich, organizację non-profit, której celem jest promocja wzornictwa przemysłowego oraz polskiej myśli projektowej.
– O Fundacji dowiedziałam się od znajomych. Początkowo przychodziłam tu posiedzieć, poczytać książkę, poprzebywać w przestrzeni wypełnionej dobrym designem. Kiedy dostałam propozycję, żeby dołączyć do grona wolontariuszy, nie musiałam się długo zastanawiać – opowiada Ola. Studio Fundacji, przed którym rozmawiamy, mieści się na stałe w Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym. W środku wydzielono specjalną przestrzeń wystawienniczą, znajdziemy tu również wygodne fotele i biblioteczkę pełną książek o designie. – Każda okazja jest dobra, żeby obcować ze sztuką, ale wolontariat to wyjątkowa, bardzo interaktywna forma. Nie chodzi tylko o pilnowanie wystaw; chcemy czynić sztukę bardziej dostępną, ośmielić ludzi, pokazać im, że nawet jeśli czegoś nie rozumieją, nie ma się czego bać – uzupełnia swoją wypowiedź, utrzymaną w duchu zgodnym z misją Fundacji.
Działaniom F.Bo, a zwłaszcza pracom przy serwisie „Dizajn na wynos”, przyświeca główny cel: sprawić, żeby kultura była dostępna dla wszystkich i na co dzień. „Dizajn na wynos” to darmowa cyfrowa platforma stworzona z myślą o sympatykach polskiego dizajnu. Użytkownicy serwisu mogą wirtualnie zwiedzać wystawy, słuchać podcastów oraz poszerzać swoją wiedzę o historii polskiego wzornictwa. W ramach projektu zdigitalizowana została między innymi wystawa „Blisko”, zaprezentowana na festiwalu.
– Sztuka jest otwarta, więc ja też staram się taka być; rolą sztuki jest odnajdywanie przez nią drugiego człowieka – wyraża swoją opinię Paulina. – Dlatego jestem pod wrażeniem szczerości i swobody, z jaką Beata i Jarek [Bochińscy] podchodzą do przekazywania wiedzy, w jaki odczarowują mit kultury dostępnej tylko dla elit. Nie musisz być powiązany z branżą, żeby obcować ze sztuką, nie musisz znać na pamięć nazwisk wielkich projektantów, żeby się nią interesować i uczestniczyć w życiu Fundacji. O tym, że u Bochińskich panuje rodzinna atmosfera, dziewczyny nie muszą mnie przekonywać. Widać to po sposobie, w jaki wyrażają się o założycielach fundacji. Z kolei wystawa „Blisko” jest… no cóż, najbliższa mojemu wyobrażeniu stabilności. Prezentowane tu przedmioty codziennego użytku – stary rower, twarde krzesło, czarno-biały telewizor – wyrażają tęsknotę za czasami, w których bycie razem, bycie blisko, było stanem domyślnym, ale także kiedy człowiek nie potrzebował wiele do szczęścia.
O upraszczaniu życia, minimalizmie i ograniczeniu nadmiernej konsumpcji opowiadają na Gdynia Design Days również Agata Nowak – kuratorka wystawy „Wystarczająco”, na której można zobaczyć produkty trwałe, uniwersalne, starczające na lata, a także projektanci campervanów VANILLA VANS i ARBUS VANS w projekcie „Stabilność – mobilność” poprzez który pokazują, że stabilność to sztuka odpuszczania pod względem stanu posiadania.
Design się nie tłumaczy
Okazuje się, że ekspozycja Fundacji Bochińskich skradła nie tylko moje serce. Karolina, z którą rozmawiam tego samego dnia wieczorem, przyznaje, że „Blisko” jest także jej ulubioną wystawą. W tym samym czasie na zewnątrz szaleje burza, a po PPNT kręcą się ostatni odwiedzający, którzy tak jak ja nie zabrali dziś parasola. – Najbardziej urzekła mnie pozytywna energia, z którą do swoich obowiązków podchodzą dziewczyny opiekujące się wystawą. Dzięki ich zaangażowaniu czułam się tam… chciana – mówi. Z kolei uwagę Kornelii, koordynatorki wolontariuszy, przyciągnęła wystawa „HAPPY*”, gdzie można przetestować prototyp tytułowego narzędzia. Ma ono za zadanie wspierać proces terapii i edukacji na temat zaburzeń wzroku. – To wystawa, która porusza temat dostępności i inkluzywności, chyba jedyna na całym festiwalu zaopatrzona w tabliczki z tekstem napisanym brajlem – zwraca uwagę.
Dla obu dziewczyn stabilność wyrażana jest poprzez te same wartości: brak lęku o jutro, rutynę, sprawczość, brak pośpiechu, czas na relacje. O tym samym wspomniała Bożena Kawalkowska w trakcie swojej prelekcji na festiwalu – aby nasz układ nerwowy mógł się wyregulować potrzebujemy zakotwiczenia w rzeczywistości i dobrego rozplanowania swojego czasu. Coraz częściej mówi się o tym, że czas dla siebie równa się komfort psychiczny, dlatego interesuje mnie motywacja osób poświęcających czas wolny na wolontariat. Tym bardziej kiedy dowiaduję się, że Kornelia i Karolina specjalnie na tą okazję wykorzystują swój urlop.
– Na co dzień wykonuję „poważną”, odpowiedzialną pracę. Brakuje mi przestrzeni, swobody tworzenia. Chciałam wyjść z biznesowego mindsetu, spotkać ludzi, z którymi mogę porozmawiać o czymś więcej, niż o tym, ile razy w tym roku już pływali w morzu – puszcza oko Karolina. – Osoby związane z designem mają bardzo otwarte głowy, nawiązałam tu mnóstwo nowych znajomości. Dla młodych artystów ten festiwal jest też dowodem na to, że są jeszcze miejsca, gdzie mogą pokazać swoje prace, a ludzie będą chcieli je oglądać. To daje im wytchnienie i tworzy naprawdę fajną atmosferę. Większość wolontariuszy znalazła się tu z podobnych powodów, co my, albo zostało wciągniętych przez znajomych – ciągnie. – Co ciekawe, spora liczba odwiedzających Gdynia Design Days nie wie, po co tu jest. Zdarza nam się odpowiadać na podstawowe pytania, czyli „co to właściwie jest ten design?”
Próbuję nie udawać zaskoczonej, ale nie mogę się powstrzymać i drążę temat. – Któregoś dnia pod instalację IKEA podjechał rowerzysta, który po obejściu kontenera dookoła zapytał nas, czy można tu kupić hot-doga – opowiada Kornelia. – To może wydawać się śmieszne, ale kiedy się nad tym zastanowisz, był to jedynie sposób, w jaki on odebrał tę wystawę. W gruncie rzeczy słowo design nie ma dosłownego polskiego odpowiednika. Najczęściej tłumaczymy je jako „wzornictwo”, ale to nie to samo. To dla nas stosunkowo nowe pojęcie i nie można się dziwić, że wiele osób nie ma – albo myśli, że nie ma – styczności z designem. Przychodząc tutaj mogą poszerzyć perspektywę, zaspokoić ciekawość. Może właśnie po to nam są festiwale?”
Powoli przestaje padać. Żegnam się z dziewczynami i wychodzę z festiwalowego kompleksu usatysfakcjonowana, dzierżąc różowy T-shirt z nowym nadrukiem. Choć z początku wystawy wydawały mi się suche, zimne, po rozmowach z wolontariuszkami nabrały w moich oczach nowego wyrazu. To właśnie dzięki takim osobom jak Ola, Paulina, Karolina i Kornelia wydarzenie spełnia swoje zadanie: sprawia, że design staje się inkluzywny, dostępny dla wszystkich. Wracając po raz ostatni do zagadnienia stabilności, myślę, że znalazłam ją właśnie w tym ich zaangażowaniu; że dopóki mamy wolność wyboru i znajdą się wśród nas ludzie, którzy swój czas poświęcą na to, żeby być dla innych, równowaga w przyrodzie nie zostanie zachwiana.